Patronat:

Burmistrz Miasta Ząbki
Burmistrz Miasta Ząbki

Towarzystwo Przyjaci Zbek

Współpraca:
Forum Zbki












W służbie narodu 1987 nr 49

Napisali o Ząbkach » W służbie narodu 1987 nr 49

Źródło: W służbie narodu nr 49 (1760) z dnia 1987-12-06
Tygodnik resortu spraw wewnętrznych


PODWÓJNE DOCHODZENIE - Elżbieta Sitek


- Nigdy nie uwierzę, że Robert umarł śmiercią naturalną - mówi Janina S. - Zabili go, ale udowodnić im tego nie mogę, bo z milicją jeszcze nikt nie wygrał.
- Żadne dowody nie przekonują tam, gdzie w grę wchodzą emocje - mówi zastępca szefa DUSW Praga-Północ kpt. Ryszard Karpiński - A plotka działa na emocje, więc trudno z nią wygrać.

MÓGŁ ŻYĆ

Był zwykłym, niczym nie wyróżniającym się 19-letnim chłopakiem. Mieszkał z rodzicami, pracował w Warszawie, a czas wolny spędzał jak setki innych chłopców z małych miasteczek - czasem winko, czasem paru kumpli i zabijanie nudy w miejscowej kawiarni, w parku albo na ulicy.
22 czerwca był podobny do innych dni w życiu Roberta. Wrócił do Ząbek, zjadł obiad, potem przyszedł starszy, żonaty brat Sławek, a zaraz po nim kolega Krzysztof. Razem wypili wino i Robert poszedł do sklepu po następne. Było coraz weselej i coraz głośniej. Krzysiek uczył Roberta grać na gitarze, aż zirytowana matka weszła, aby ich uciszyć. Zobaczywszy, że są "podcięci", kazała im wynieść się z domu. Chciała położyć spać swego wnuka. Robert wraz z kolegą zabrali gitarę i wyszli. Było po 22.00. Matka wybiegła zawrócić go, ale nie zdążyła. Robert był już przy torach i tylko ręką machnął jej lekceważąco.
- Wtedy widziałam go po raz ostatni - mówi cicho i patrząc gdzieś przed siebie dodaje - dlaczego, dlaczego, przecież mógł żyć...
Rano dowiedziała się, że zwłoki syna znaleziono na nasypie kolejowym, 50 metrów od furtki prowadzącej do rodzinnego domu. Leżał z podkurczonymi nogami, rozebrany do pasa, obok gitara, a na niej koszulka.

ZASTRZELONY

23 czerwca, kilka godzin po znalezieniu zwłok Roberta, gdy prokurator zarządził sekcję, a postępowanie wyjaśniające dopiero się zaczęło, miasteczko miało już swoją wersję tej śmierci: Robert S. został zastrzelony przez milicję!
Nie wiadomo, kto powiedział to pierwszy, w plotce zawsze najtrudniej jest znaleźć praźródło, dość, że już od rana ludzie zatrzymywali się na ulicy, szeptali, uzupełniali historię o nowe szczegóły znane z pewnego albo najpewniejszego źródła.
Ludzie w Ząbkach mówili, że w tym miejscu, gdzie zostały znalezione zwłoki syna, miały być oddane cztery strzały z broni palnej - zezna ojciec Roberta. Gdy jednak przyjdzie do konkretów, spośród wskazanych przez rodzinę świadków tylko jeden, a będzie to dwa miesiące po wydarzeniu, powie, że słyszał strzały osobiście, pozostali będą się powoływać na innych, a tamci na jeszcze innych... że słyszeli o tym od ludzi.
23 czerwca ojciec Roberta jedzie do Zakładu Medycyny Sądowej, aby na własne oczy obejrzeć zwłoki syna i dla większej pewności zabiera ze sobą szwagra i sąsiada.
Syn na ciele nie miał żadnych ran mogących pochodzić od kuli - zezna później do protokołu, tak samo jak towarzyszący mu świadkowie. Ludzie zaczęli plotkować, że mój syn został zastrzelony przez milicję, o tym plotkowały całe Ząbki. Myślę, że plotka zrodziła się w ten sposób, że ludzie słyszeli jakieś strzały, później dowiedzieli się, że mój syn nie żyje i skojarzyli te fakty. Ja strzałów w nocy z 22 na 23 czerwca nie słyszałem, ale sam początkowo uwierzyłem w tę plotkę - wycofa się Józef S. i tak upadnie pierwsza wersja śmierci Roberta. Nie znaczy to jednak, że przemówią fakty.

NIGDY NIE UWIERZĘ

Przyczyny śmierci Roberta są znane już 24 czerwca. Prowadząca postępowanie por. Bogumiła Wicher z DUSW Warszawa Praga-Północ telefonicznie kontaktuje się z lekarzem, który robił sekcję zwłok i dowiaduje się, że zgon nastąpił w wyniku zatkania górnych dróg oddechowych treścią pokarmową, czyli mówiąc inaczej - pijany chłopak prawdopodobnie upadł i zadławił się własnymi wymiocinami. Dokładne, pisemne sprawozdanie z sekcji i jej wyników Zakład Medycyny Sądowej przyśle do DUSW dopiero po 3 miesiącach. Tyle czasu to trwa w każdej, a nie wyjątkowo tej sprawie, w co nie chcą uwierzyć rodzice Roberta, co dla tzw. opinii publicznej wygląda podejrzanie - dając kolejny asumpt do plotek.
Rodzice nie wierzą zresztą w żadne dowody, a przede wszystkim w podane przez Zakład Medycyny Sądowej przyczyny zgonu ich syna.
- Mój syn miałby zginąć przez wódkę? - matka zaprzecza kategorycznie. - Nigdy w to nie uwierzę, nigdy!
A przecież obraz nawyków syna, jaki rysuje się z jej własnych zeznań zaprotokołowanych dwa dni po śmierci Roberta, wcale nie przeczy wynikom badań, które wykazały 2,5 promila alkoholu we krwi denata.
Syn lubił wypić, ale nie był alkoholikiem. Uważam, że jeśli syn pił alkohol to za namową Krzysztofa W. Zaczynali zwykle pić w naszym mieszkaniu, a potem wychodzili na Ząbki. Raz syn przepił z Krzysztofem W. całą wypłatę - powiedziała wtedy.
22 czercwca Robert też wypił sporo. Sama zeznała do protokółu, że w domu wypili kilka win i chociaż według niej tylko Krzysztof W. był pijany, Robert zaś jedynie "pod wpływem alkoholu", to jednak musiała niepokoić się o podpitego syna, skoro wybiegła zawrócić go do domu, a w jakiś czas później wysłała starszego syna, aby go poszukał.
Tego wieczoru Robert pił alkohol jeszcze poza domem. Krzysztof W. zeznał, że w kawiarni "Wrzos" przysiedli się do dwóch nietutejszych i wspólnie wypili butelkę wina, a po zamknięciu lokalu, z tyłu za kawiarnią jeszcze dwie.
W zgon przez zadławienie się nie wierzy także ojciec, a przecież z wynikiem sekcji pozostaje w zgodzie to, co zeznał do protokółu: "Gdy wypił trochę więcej alkoholu, to wymiotował, jego organizm nie miał tolerancji na alkohol". (podkr. autor).

SKUTY KAJDANKAMI

Rodzina nie wierzy faktom, skoro już raz powiedziano, że Roberta zabiła milicja, prawda musi zostać odrzucona. Dlatego bardzo szybko powstaje druga wersja śmierci Roberta - został pobity, skuty kajdankami, a potem wykrwawił się na śmierć z powodu ran nadgarstka.
- Od czego, jeśli nie od milicyjnej pałki miał sine plamy na plecach? - pyta matka i nie przekonuje jej to, co medycyna mówi o plamach opadowych.
W Zakładzie Medycyny Sądowej ojciec widział na rękach syna ślady otarć i zadrapań. Nie było to żadne odkrycie, bo mówi o tym i najwcześniejszy dokument w aktach - protokół z oględzin miejsca zdarzenia i potem protokół sekcji zwłok. O ile jednak 24 czerwca Janina S. zeznała bez sensacji: Mąż widział w Zakładzie Medycyny Sądowej zwłoki syna, powiedział, że syn miał otarcia na rękach, to kilka dni później, podczas pogrzebu, każe otworzyć trumnę, dramatycznym gestem podniesie do góry rękę martwego syna i zawoła: Patrzcie wszyscy! - i dwadzieścia tysięcy ludzi zobaczyło - zapewnia mnie - że rany na nadgarstku były głębokie aż do kości. Takie rany mogły powstać tylko od milicyjnych kajdanek.
Ja twierdzę, że Robert został zamordowany, ale co do tego, kto to zrobił, ja się nie wypowiem, bo chcę żyć. Cała opinia ząbkowska jest przekonana o tym, że Roberta zamordowali funkcjonariusze MO - zeznaje wujek zmarłego Mirosław L.
"Cała opinia ząbkowska" widziała "dowody" i teraz już wiedziała na pewno. Czytam protokół sekcji zwłok, oglądam rysunek ilustrujący obrażenia ciała. Nigdzie ani wzmianki o ranach czy przecięciach, mowa tylko o otarciach skóry. Jak więc zgromadzeni na pogrzebie mogli widzieć skaleczenie głębokie na kilka centymetrów? Lekarz przeprowadzający sekcję nie życzy sobie rozmawiać z dziennikarzem, mówi, że nie ma takiego zwyczaju. Stawiam więc pani doktor to pytanie przez pośrednika - por. Bogumiłę Wicher prowadzącą sprawę, o to samo pytam także szefa prokuratury rejonowej Mariana Wszołka. Wyjaśnienie okazuje się proste. Robert miał otarcia naskórka w okolicy nadgarstka i dwa otarcia na przedramieniu ręki prawej. Mogły pochodzić od obtarcia bransoletką zegarka, od upadku, czy spowodowane już po śmierci w czasie transportu. Aby stwierdzić czy są to rany powstałe za życia ofiary, trzeba dokonać nacięć ciała w okolicy obrażeń, aby miejsca te poddać badaniom. Sekcyjne nacięcia w okolicach nadgarstka Roberta rodzina zmarłego potraktowała jako rany powstałe od kajdanek.

CHCE WIEDZIEĆ

Matka nie zna ostatnich godzin życia syna, ale matka chce wiedzieć... W mieście zostają więc rozklejone odbite na ksero ulotki z fotografią Roberta i prośbą, aby do rodziców zgłosił się każdy, kto widział go po godzinie 22.00 dnia 22 czerwca. Potęguje to sensację wokół śmierci Roberta, ktoś dopisuje pod zdjęciem "zabity przez MO", ale do prywatnego śledztwa rodziny nie wnosi nic nowego. Jedyne fakty, to te, które ustaliło postępowanie wyjaśniające, ale matka je odrzuca. Nie chce słyszeć, że jej pijany syn po prostu upadł, zadławił się i zmarł.
Z okruchów faktów, emocji i domysłów buduje więc obraz śmierci swojego syna. Jest w tej tragicznej układance cała matczyna rozpacz i niemożność pogodzenia się ze śmiercią dziecka. Ale są też pytania trudne, na które nikt nie da jednoznacznej odpowiedzi, a gotową odpowiedź ma tylko ona.
- Dlaczego Roberta znaleziono bez koszulki? To niemożliwe, żeby sam się rozebrał, to musieli zrobić "oni".
- Dlaczego koszulka była mokra? Nie od rosy, lecz dlatego, że ją prali, bo była zakrwawiona, cieknącą z rany krwią, gdy Robert wisiał przykuty za rękę do kraty lub do drzewa.
- Dlaczego miałby się zadławić, skoro jego głowa leżała wyżej? To niemożliwe, że medycyna zna przypadki zadławienia się nawet w pozycji stojącej.
Równie dobrze można by postawić i takie pytania: - Czemu, jeśli go zabito, zwłoki podrzucono właśnie tutaj, w pobliżu domu? I jak zrobiono to niepostrzeżenie, skoro dojechać można tylko do torów, a dalej trzeba iść po nasypie? Itp. itp. pytań i wątpliwości można tworzyć wiele, jak zawsze, gdy śmierć człowieka nastąpiła bez świadków.
Jest jednak pytanie zasadnicze w każdym śledztwie - motywy? W prywatnym śledztwie rodziców Roberta odpowiedź na to pytanie jest gotowa.

UKŁADANKA

Ja uważam, że syn mój nie zginął śmiercią naturalną. Do protokółu nie podam, kogo podejrzewam o to, że mógł się przyczynić do jego zgonu - mówi ojciec i za chwilę do tego samego protokółu opowiada historię sprzed 3 lat. Jego starszy syn Sławek został wtedy złapany na gorącym uczynku włamania do kiosku przez funkcjonariusza Mieczysława Łęczyckiego. W sądzie tłumaczył się potem, że do włamania namówił go właśnie... milicjant Łęczycki, a zeznający jako świadek Robert potwierdził słowa brata. Naiwność tego tłumaczenia była oczywista, jednak Łęczycki miał rzekomo od tej pory nienawidzieć Roberta (dlaczego nie Sławka?) i odgrażać się, że kiedyś mu za to zapłaci.
Rano, o 5.30 widziałem Łęczyckiego, jak chodził z drugim po torach - zeznaje ojciec i w ten sposób, nie nazywając niby rzeczy po imieniu uzupełnia ostatnie ogniwo, a wersja o zabójstwie z nienawiści staje się zamkniętą całością.
Tego wieczoru służbę w Ząbkach pełniło 2 funkcjonariuszy ZOMO (do 23.00), a do rana dyżurny komisariatu i załoga radiowozu w składzie st. sierż. Tadeusz Woźniak i plut. Mieczysław Łęczycki. W książce wydarzeń dyżurnego nie ma informacji o zatrzymaniu Roberta S., w notatnikach służbowych pozostałych funkcjonariuszy nie ma żadnej wzmianki o interwencji w stosunku do nietrzeźwego czy nietrzeźwych w okolicach kawiarni "Wrzos". Na kilku stronach protokółu co do minuty rozliczeni zostają z przebiegu służby st. sierż. Woźniak i plut. Łęczycki, którzy około 23.00 zatrzymali dwóch złodziei rur, przywieźli do komisariatu, przesłuchali, wykonali wszystkie rutynowe czynności, następnie odwieźli do aresztu DUSW Praga-Północ, wróciwszy patrolowali miasto sprawdzając zabezpieczenie sklepów i około 3.30 zostali zatrzymani przez dróżnika, który powiedział im, że telefonowano do niego od dyżurnego dworca Warszawa Wileńska, że gdzieś koło torów leży człowiek. Była 3.50, gdy ujawnili zwłoki Roberta S.
Z postępowania wyjaśniającego wynika, że żaden z funkcjonariuszy nie zetknął się tego wieczoru z Robertem. Jakimkolwiek kontaktom z milicją zaprzecza również Krzysztof W. A jednak ojciec Roberta twierdzi, że obydwaj młodzieńcy byli legitymowani przez milicjantów koło kawiarni "Wrzos", a Krzysztof został nawet przez milicjantów pobity. Krzysztof kategorycznie zaprzecza, aby miał miejsce taki fakt.
Nie było takiej rozmowy, podczas której ja mówiłem ojcu Roberta, że zostałem pobity przez funkcjonariuszy MO. Mówiłem, że zostałem uderzony przez chłopaka, z którym piłem wino. Stanowczo zaprzeczam temu, co mówi ojciec Roberta, bo takie zdarzenie nie miało miejsca.
Czytając uważnie zeznania Krzysztofa W. poznać można m.in. mechanizmy tworzenia plotki.
Gdy rozmawiałem z rodzicami Roberta, Sławek powiedział, że gdy Robert wychodził wtedy ze mną z domu, to mówił, że idzie porozrabiać "na Ząbkach", bo chce, żeby go zamknęli. Ja tego nie słyszałem, przy mnie Robert nic takiego nie mówił.
Już po śmierci chciano więc Robertowi przypisać intencje, których wcale nie miał - chęć zadarcia z milicją. Intencje co najmniej dziwne, chyba że potrzebne jako kolejny element w tworzonej układance.
29 września 1987 r. Prokuratur Rejonowy dla Warszawy Pragi-Północ umorzył przed wszczęciem postępowanie w sprawie zgonu Roberta S. "Biorąc pod uwagę, obraz sekcji zwłok oraz wynik badania na zawartość alkoholu, należy stwierdzić, że śmierć Roberta S. była wynikiem zatkania górnych dróg oddechowych treścią pokarmową i odcięcia dostępu powietrza u osoby znajdującej się pod toksycznym działaniem alkoholu etylowego. Wobec powyższego przyjąć należy, że zgon Roberta S. był zgonem naturalnym i dlatego postanawiam jak na wstępie".
Odpis postanowienia przesłano rodzicom Roberta. Za pośrednictwem adwokata wnieśli odwołanie.

PS W reportażu tym poszłam tropem plotki usiłując poznać mechanizmy jej powstawania i przeciwstawić im fakty. O skutkach, jakie z tej plotki wynikły dla codziennej pracy Komisariatu MO w Ząbkach i życia prywatnego milicjantów, w następnym numerze.